Piszę do Ciebie po miesiącu, a opisać Ci chcę wydarzenia od 1 do 4 grudnia. Była to wyprawa w góry Fogaraskie. W czwartek wyjechaliśmy późno, bo mieliśmy sporo problemów z samochodem i ostatecznie dojechaliśmy tylko na przed górze. W Sibiu(albo jeśli ktoś woli polską wersję Sybin) spędziliśmy noc na parkingu w samochodzie. W samochodzie przeczytałem przepowiednie dla nas z czytania na dzień Iz 26, 1-6
"Tych poniżył co byli wysoko..."
Jak tak do mnie trafiło. W końcuż zmierzaliśmy w góry.
W piątek wyruszyliśmy z rańca. Okazało się, że droga jest zamknięta i musieliśmy czekać na kabinę i straciliśmy przynajmniej 2 godziny w oczekiwaniu. Jednak w końcuż znaleźliśmy się na górze. Widoki na transfogaraszan pirwsza klasa.
Po wjeździe czekało nas nie lada wyzwanie. Z całym wyposażeniem wchodziliśmy, co prawda na niezbyt dużą górę, ale ponad 2000 n.p.m dawało o sobie znać. Znaleźliśmy dogodne miejsce do rozstawienia namiotu. Po wspólnej modlitwie zjedliśmy zasłużony posiłek, a później Vlad poszedł w kimę. Ja strzeliłem kilka niezłych szkiców i napawałem się piękną grą światła, które transfigórowało krajobraz, który jawił się moim oczą, a z biegiem czasu objawiał się. Refleksja mnie naszła, że jakoś tak mam za mały respekt do gór i już wtedy przeczuwałem zbliżającą się lekcję.
przy zachodzącym słońcu i podmuchu wiatru poczułem przypływ radości i wolności i jak dziecko biegłem bez celu przed siebie, aż tu cel się objawił. Szczyt przede mną, a za szczytem następny, a później następny, a ciemniej i ciemniej się robiło. No i naszła mnie myśl, że nie powiedziałem Vladowi, więc skończyłem swe wchodzenie na szczyty. Zostałem trochę na szczycie podziwiając piękno świata stworzone(cóż za patos) i popstrykoliłem trochę zdjątek.
Po powrocie pojedlił, pogadalił, pośmierdzieliśmy i w kime. W nocy jednak się budziliśmy, bo wiatr był mocny w 3. To nie zapowiadało kolorowej przyszłości. To właśnie był początek lekcji pokory. Po przebudzeniu nic nie mogliśmy robić, bo pogoda była fatalna. Wiało strasznie, chmury ograniczały widoczność do minimum. W końcu Vlad stwierdził, że musimy się ruszyć po nie przetrwamy.
Jak wyszliśmy to nie widzieliśmy w ogóle gór. Zeszliśmy napoić nasze konie, w sensie napełnić butelki wodą, bo już się skończyła. W końcu też stałem się wolny, bo od wieczora poprzedniego dnia mi ciążyło.
Zejście bez raków w dół do miejsca spokojniejszego nie było łatwe. Złamałem kija trekingowego i bilem bliski złamania nogi potencjalnie.
Po rozbiciu namiotu potrenowaliśmy trochę wspinanie się na małej skałce, bo to już było jedyne co nam zostało. Lekcja więc była godna, a to nie koniec był.
W sobotę przyszły Słowa pocieszenia. Znowuż od Izajasza. 30, 19
"... Nie będziesz już płakał; Pan okaże ci łaskę na głos twojego wołania..."
Jak napisane tak też było. Niedziela była piękna. Pogoda sprzyjała i wspinaliśmy się na zamarzniętym wodospadzie. Było godnie. Vlad powiedział, że nie oczekiwał, że mi się udo, ale jednak i to dwa razy bez upadku. Możecie mi nie wierzyć, bo nie mam zdjęć. Vlad zgubił kartę po tym jak zgrał swoje;/.
Po wspinaczce postanowiliśmy nie jechać, a wrócić pieszo. Zważając na to, że zabiłem paznokcia u dużego palca i trochę sobie kostkę przetrąciłem to było spoko. Jednakże jeden fragment szlaku był zamarznięty i musieliśmy trochę odbić im właśnie wtedy poczułem zapach śmierci, bo zejście było naprawdę niebezpieczne.
Dzięki Mocy z Wysoko przeżyliśmy.
No i jakże wymagającym zdaniem dla nas zakończył Izajasz w niedzielę: "Wstąp na górę wysoką, Syjonie, zwiastunie dobrej nowiny! Wzmocnij potężnie swój głos głos... Wzmocnij i nic się nie lękaj! Mów do miast Judy: oto wasz Bóg!... oto z Nim jest Jego nagroda, a przed Nim Jego odpłata."
Jakże czasem trudno zaufać i przestać się bać.
trasfogaraszan |
zdjęcie przez lód |
rumunśki Mont Everest |
tutaj w grudniu zginęło 4 ludzi |
idealna miejscówa |
nazwa tej skałki to rewolwer |
co widzisz? |
No cóż. Lepszy aparat a wyręczył byś NationalGeografic :). Nie zamokły Ci kartki?
OdpowiedzUsuńMarcin