poniedziałek, 24 października 2011

Short walk and another expedition


Drogi, ale na pewno nie najdroższy Pamiętniczku

Chciałbym teraz zdać Tobie relację z wyprawy, która świeżo się skończyła. No dobra przyznam się szczerze, że koniec wyprawy jest już drugiej świeżości, bo koniec miał miejsce w sobotę, a dziś przecież już poniedziałek. Kij ma dwa końce, a ja zaczynam od d... strony.
Zacznę, więc jeszcze raz po drugiej stronie medalu czyli od początku.

We wtorek po żmudnych wcześniej poczynionych przygotowaniach rozpoczęliśmy naszą ekspedycję, albo jak to Leo określił "stupid crazy funny trip" czy jakoś tak.

Dzień I:
Z Cluj wyruszyliśmy autobusem do Campani omijając po drodze świtne miejsce Turdę, ale nic straconego, bo już w głowie szykuje mi się kolejna podróż. Pierwszy dzień był lajtowy, bo podeszliśmy pod małą górkę. Zjedliśmy co nieco, wywaliliśmy się brzuchami do góry i popstrykolilismy trochę sweet foci. szu
Później poszliśmy szukać noclegu. Przygarnęli nas dobroduszni tubylcy. Spadli nam z nieba, bo ciemno się robiło. Dali nam domowej roboty chleb i alkohol.


Turda z okna, następnym razem bez szkiełka

po przybyciu wyruszyliśmy w poszukiwanie noclegu

a to sweet focia z miejsca spoczynku

pierwszy wspólny posiłek

kiedyś głośno było o "dwóch takich co skradli księżyc", a tu ktoś więc ten co dwoma palcami skradł słońce




tubylcy o podwójnych głowach

a to cudeńko kupiłem za 20 lei

wspólne posiedzenie z domownikami

kocham ludową pobożność


Dzień II

Był to trudny dzień. pierwsze sprzeczki o tempo wędrówki. Odrobina rozczarowania i takie takie, ale to tylko na szczęście odrobina;). Pokonywanie trudności się opłaciło, bo zobaczyliśmy całkiem niezłe widoczki. Spaliśmy tym razem na strychu sklepiku przy schroniskowym, który był zamknięty. Nie ma to jak nocleg for free, a no nie licząc miodu, który kupiliśmy ze sklepiku za dyszkę. No i chciałbym jeszcze nadmienić, że piknie nam słonko dawało.

pierwsza ślizgawka w tym roku


te zdjęcie miało być wyżej, ale coś mi się pokiełbasiło

a droga długa jest... no błotka trochę było

on wskazał nam drogę



a to schronisko, w którym nie spaliśmy

Dzień III

Dzień ten przywitał nas chmurami, ale po porannej modlitwie lico niebieskie się rozpromieniło;). Przywitały też nas owce. W pewnym momencie wszystkie ruszyły na mnie, nie wiem dlaczego, ale żałuję, że nie mam dokumentacji tego wydarzenia. Walking dziś był ciężki. Kiedy już wszyscy byli znużenie, ujrzeliśmy widok, który nam zrekompensował wszystko. Zasłużenie zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę, a po przerwie wydarzyło się coś ważnego o czym napiszę w następnym dniu.
Ruszyliśmy dalej do miejsca naszego przeznaczenia do grave znaczy się cave:). Było to świetne przeżycie. Chodziliśmy jak małe dzieci po mrocznej jaskini . 
Po zwiedzaniu czekał nas znowu spory masz do schroniska, a tam znowu wydarzyło się coś ważnego, ale o tym za dwa dni.



nie ma to jak dobrze rozpocząć dzień śniadankiem przy dymie

tej a może wracamy?

a to ten widok co nam zrekompensował;)



a to wejście do mojego grobowca


nie , nie wcale się nie zgubiliśmy


a to moment, w którym Leo odnalazł zaginiony kawałek kamienia sagali


no i jeszcze raz widoczek, kurka nawet po pomocy photoshopa nie da się oddać klimatu

Dzień IV

Żarty się skończyły. Pogoda jest gorsza trochę pada, zachmurzyło fest. Pierwszy raz udało nam się wcześniej wyszykować. Po 10 wszyscy byli gotowi, ale czy na pewno? Okazało się, że zgubiłem mój szkicownik. No nie mogłem tego odpuścić. Przeprosiłem moich kompanów i wyruszyłem w drogę. Miałem nadzieję, że znajdę go szybko, ale nie. Przy każdym kolejnym charakterystycznym miejscu mówiłem sobie: "po tym miejscu wracam", ale wciąż brnąłem dalej. Nie ustawałem w modlitwie o powrót mojego cennego drawing booksa. No i kiedy już pogodziłem się, że go straciłem na zawsze objawił się moim oczom. Leżał w miejscu gdzie wyruszaliśmy w dalszą podróż po posiłku. (ważny moment) Padało, więc bałem się , że będzie przemoczony, ale nie. Leżał pod drzewem. Me zmęczone od biegu lico rozpromieniło się  ze szczęścia i z wdzięczności.

Friends please forgive me.
To właśnie powiedziałem po powrocie, a podróż zajęła mi godzinę. Byłem cały zmoczony, więc znowu czekaliśmy, aż się ogarnę. W ten czas deszcz trochę zelżał.
W końcu wyruszyliśmy w poszukiwaniu nowych wrażeń, które znaleźliśmy całkiem prędko. Znaleźliśmy większą i bardziej wypasioną jaskinie, w której to zabalowaliśmy całkiem spory kawałek czasu. po posiłku ni było już tak kolorowo. Szukaliśmy trasy prowadzącej do szosy, ale niestety robiliśmy masę błędów i się zgubiliśmy. Chodziliśmy po lesie kilka godzin, czasem wracaliśmy tą samą drogą. Innym razem wspinaliśmy się z plecakami na prawie pionową ścianę. Po drodze przytrafiło mi się kilka ciekawych rozmów, również o Bogu o relacji z Nim. Acha tego dnia czułem się trochę jak Jonasz. We wcześniejsze dni Erjon mówił, że mamy dobrą pogodę, bo ja się modlę, a dziś powiedzieli, że przeze mnie ten deszcz i to, że straciliśmy okazje na stopa kiedy na mnie czekali. W głowie sobie myślałem, żeby mnie wyrzucili za burtę;).
O dziwo nie kłóciliśmy się, wręcz przeciwnie wszystkim dopisywały dobre humory. Zgrzyty zaczęły się dopiero kiedy decydowaliśmy o miejscu spoczynku. Część grupy chciała wrócić na te same miejsce, a część chciała iść dalej, żeby dojść do lepszego schroniska. Robiło się już ciemno i zimno, więc atmosfera się zagęszczała. Po drobnej pomyłce w trasie Clara nie wytrzymała i zaczęła marudzić, ale kiedy dotarliśmy po ok. 50 min marszu do ciepłego pokoju była wniebowzięta. To był najcięższy dzień, ale mi się najbardziej podobał:). Acha i intensywność dnia jest wymierna w ilości zdjęć.

już z środka



znalazłem ten napis na ścianie, nie byłoby to nic dziwnego, gdybym wcześniej tego sam nie napisał



Dzień V

Powrót. Tak najkrócej można opisać ten dzień. Poniżej zamieszczę linki to filmików ilustrujących odsłony naszego autostopa. Najciekawsze dla mnie etap to podróż z panem tirowcem wiozącym drewno. Njpierw jechałem na zewnątrz, a później przesiadłem się do kabiny. Rozmowa jaka się tam odbywała mnie zaskoczyła. Pan kierowca okazał się głęboko wierzący. Z ewangelizował mnie. Opowiadał o relacji z Bogiem.  Przed nawróceniem miał problem z alkoholem, a teraz modli się nad ludźmi i zostają uzdrawiani. Kurka tak mu dobrze z twarzy patrzyło. Żałuję, że nie zrobiłem chociaż zdjęcia. Dowiózł nas do stacji kolejowej skąd dokończyliśmy podróży. Acha jak już byliśmy blisko stacji to mijaliśmy policję, ale kierowca mówił, że się modlił, żeby nas nie zatrzymali i tak się też nie stało. Kiedy wyszliśmy na ulicę po 5 dniach odmiaszczania się czuliśmy się zagubieni. Nie wiedzieliśmy na co patrzeć. nadal widzieliśmy znaki wskazujące szlak czy też grotę:)

drogi Pamiętniczku, oj działo się:P  


krzyż na drogę


nie ma to jak podróż na krawędzi

http://www.youtube.com/watch?v=sJWH-xeza1M
http://www.youtube.com/watch?v=TGfiDBJcvF4
http://www.youtube.com/watch?v=_ljxqdQaT4o
http://www.youtube.com/watch?v=jVzNCxf7XMc
http://www.youtube.com/watch?v=sVGAMG6qy-Q
http://www.youtube.com/watch?v=49BKTIgz8T4
http://www.youtube.com/watch?v=PqtztGcUggU
http://www.youtube.com/watch?v=vr9HDEUB2WY

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz